czwartek, 22 sierpnia 2013

Jak cię widzą, tak cię śnią - kostiumy bohaterów ,,Wyśnionych miłości" Xaviera Dolana


,,Wyśnione miłości" Xaviera Dolana


Będę do tego niego co jakiś czas powracać, bo poza ciekawą historią i postaciami jest w nim też dużo niesamowitych (a może zwykłych, ale oddziałujących na wyobraźnię i przez to niezapomnianych) strojów. Plus muzyka – tak, wiadomo jak to jest gdy chwali się muzykę w filmie - czyli najczęściej reszta jest kiepska. Tutaj tego nie ma, inne rzeczy (scenariusz, fabuła, sposób filmowania, kostiumy) również nie mnie nie zawiodły.

W tym filmie główne role grają nie realistyczne postacie, ale bardziej wyobrażenia ich samych o innych osobach i tego jak inni widzą ich. Mamy trójkę bohaterów – ona, on i ten trzeci. Ten, czyli przystojny blond – cherubin Nicolas (Niels Schneider), zapatrzony w siebie. Przypadkiem spotykają go na imprezie i trafia ich strzała Amora. Kogo? Ją, czyli Marie (Mona Chokri) oraz jego – Francisa (Xavier Dolan). To zauroczenie na początku nie może znaleźć punktu zaczepienia, bo przykrywane jest po prostu chęcią spotkania. Po jakimś czasie jednak nie da się ukryć emocji i uczuć. Podobnie ze strojem. Bohaterowie przybierają ładniejsze okrycia gdy dopada ich stan zakochania. Po tym jak się kończy, ubrania również wracają do mniej próżnej formy.


Ona – wielbicielka lat 50. oraz 60., ma fioła na punkcie Audrey Hepburn. Zresztą przejawia się to w jej ubiorze – sukienka w kolorze malinowego sorbetu z kokardą na plecach czy ta rozkloszowana, w ciemno różowo – białe kropki. Do tego naszyjnik z kremowych pereł i buty na małym obcasie typu kaczuszka. Włosy zwykle ułożone w natapirowanego banana lub kok. Makijaż to czarne kreski na oczach i czerwona lub malinowa szminka. Przez cały film Marie to jakby własne uosobienie wizerunku żony z lat 50. Własne, bo nie da się przełożyć stylu z okresu sprzed 60 lat na dziś, co można zauważyć w uwadze matki Nicolasa, która stwierdza, że dziewczyna wygląda jak: żona z przedmieść z lat 50, co odrobinę godzi w jej poczucie stylu. Również Francis na temat sukienki stwierdza : ,,to, że jest to vintage, nie znaczy, że jest ładne.” Z okazji urodzin Nicolasa kupuje mu słomkowy kapelusz – rzecz tak delikatna i rzadko noszona, że aż dziwne, że wciąż można ją spotkać w sklepach. Niczym Nicolas, który swoją fizycznością  przypomina rzeźbę ,,Dawid”- tak samo ma się wrażenie, że to niemożliwe by istniał ktoś tak zbudowany.


Druga ważna osoba to Francis. Na początku nosi t-shirty w paski oraz  proste jeansy. Później przychodzi mu pomysł na fryzurę typu James Dean – co w sumie nie wygląda źle, ale trochę nie pasuje mi do jego osoby. Aby zrobić wrażenie na Nicolasie kupuje też niebieski garnitur i eleganckie granatowe (chyba) buty. Nie zapomina o prezencie dla blond Dawida – wybiera pomarańczowy kaszmirowy sweter.  Zastanawiałam się nad znaczeniem koloru pomarańczowego i znalazłam coś takiego (z www.barwykolory.pl) :
Pomarańczowy - możemy porównać z nim pomarańcze, które dzięki swojej soczystości i lekko kwaśnemu smakowi, doskonale odzwierciedlają znaczenie tej barwy. Kolor pomarańczowy to symbol spontaniczności, żywości, zdecydowania i optymistycznego nastawienia do życia.


Scena, która bardzo utkwiła mi w pamięci to spacer Marie przez drogę w lesie. Jej czerwone szpilki, błękitne jeansy, czerwony płaszcz kontra ubiór Francisa: kurtka jeansowa, czarna bluza, rękawiczki z odbitym wzorem kości na dłoni.

Ostatnia scena przedstawia imprezę. Widzimy wchodzącego do mieszkania Nicolasa, w szarym swetrze w jasno-szare romby oraz w fioletowej czapce (która wygląda jak wielka opaska przez odcięcie dna). Strój mało atrakcyjny, wręcz okropny. Może miał na celu wyeksponować, że Nicolas wcale nie jest takim antycznym Adonisem – jak widzieli go główni bohaterowie? Marie w koralowej obcisłej sukience bez rękawów, w rozpuszczonych włosach to już nie przedstawicielka fanek Audrey Hepburn, ale zupełnie inna dziewczyna. Francis ubrany jest w pomidorową (nie jestem pewna, ale widzę zdecydowanie ciepły odcień czerwieni) marynarką i koszulkę w paski.

Źródło zdjęć: http://ns382507.ovh.net/np4/201105/30/93789326/les-amours-imaginaires.jpg, http://i834.photobucket.com/albums/zz262/ed_mcn/amours%20imaginaires/Picture45.png , http://filmgrab.files.wordpress.com/2013/06/646.jpg

Polecam też wywiad z Małgorzatą Szczęśniak w Wysokich Obcasach:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,14337529,Malgorzata_Szczesniak__Zwiazki_zawodowe_i_malzenskie.html
i audycję z Januszem Głowackim: http://www.wykop.pl/ramka/719357/fenomenalny-wywiad-z-januszem-glowackim-w-jedynce/
Nie wiem tylko czemu wciąż przerywa się drugiej osobie w połowie zdania. Nie poprawia jakości rozmowy, a słuchający mają wrażenie ,,stop, daj dokończyć wypowiedź".

niedziela, 14 lipca 2013

O tym jak trudno uratować syna narkomana w filmie ,,Musisz żyć" Konrada Szołajskiego


,,Musisz żyć"


Nie wiem jak to jest żyć z kimś, kto bierze narkotyki. Ale tak wyszło, że ostatnio spędzam czas z książką ,,Proszę bardzo” Andy Rottenberg. Lektura o losach rodziny autorki oraz jej relacją z synem narkomanem. Tematy znane i przecież tyle razy natrafia się na książkę opisującą ,,losy rodu lub rodziny X”. W tym przypadku tę historię się przeżywa. Czytanie momentami bywa dotkliwe, lecz przez całą lekturę jest czynne dla umysłu czytelnika. W skrócie: poruszające i pouczające. Teraz trafiłam na kolejną rzecz opisującą uzależnienie – film w reżyserii Konrada Szołajskiego pt. ,,Musisz żyć”. Nie ma tu jakichś sensacji ani histerii, żeby widza bardziej poruszyć. Wszystko zostało tak realnie pokazane, że pasuje tu powiedzenie ,,wbija w fotel” .
 Historia chłopaka (Wojciech Klata) z – jak to się często mówi – dobrej rodziny, który zostaje narkomanem. Ekipa telewizja ma zamiar przedstawić wizję zadowolonej z życia rodziny bankowca Adama Hańczaka (Piotr Fronczewski). Okazuje się, że nie jest to takie proste. Żona Magda ma nerwicę, z córką niezbyt się dogaduje podobnie jak z ciotką Bronką (Sława Kwaśniewska). Pewnego dnia w wyniku awantury syn Jacek wybiega z domu i nie wraca.

Rodzice stopniowo idą śladami w poszukiwaniu dziecka. Matka (Marzena Trybała) wydaje się mniej przejmować całą sytuacją i nie dostrzega powagi problemu. Przecież syn wróci i będzie jak dawniej. Siostra (Dominika Ostałowska) też właściwie nie wie co zrobić. Ostatecznie to Adam staje się najbardziej zaangażowany w odnalezienie i następnie odratowanie dziecka. Najpierw zapoznaje dziewczynę Jacka a później środowisko w jakim się obracał. Odwiedza ośrodek terapeutyczny z żoną i poznaje innych rodziców uzależnionych dzieci. Bada dworzec centralny i dowiaduje się rzeczy tak bardzo odległych czym jest np. kompot, czyli krajowe narkotyki. Ma do czynienia z młodymi ludźmi, dla których nie liczy się już nic więcej poza zdobyciem towaru. Stwierdzić, że nie jest to dla niego łatwe to zbyt łagodne określenie. Mimo podchodzenia ze spokojem do kłótni w rodzinie, tutaj nie da się zachować zimnej krwi. Dziewczyna syna sprawia wrażenie osoby kontrolującej uzależnienie. Jakże szybko można zauważyć jej brak silnej woli oraz zagubienie. Próbuje ona pomóc ojcu. Po części dlatego, że jest jej go żal a do tego prawdopodobnie sama chce uwolnić się od aktualnej rzeczywistości z narkotykami.  



W końcu syn wraca. Nie będzie to szczęśliwy koniec. Następuje szereg wypadków – po części starania ojca się udają by po chwili zostać w jednym momencie zniszczone przez syna. Kradzież samochodu ojca, zapisanie syna na odwyk, ucieczka, żal o ,,przymus bycia najlepszym”. Zakończenie jest gwałtowne i zaskakujące. Tytuł filmu – jednocześnie prosty i mocny w znaczeniu - bardziej odnosi się do ojca niż do syna. Cała historia mógłby być po prostu fabułą o chłopaku z problemami z powodu narkotyków. Jednak reżyser postarał się zrobić z tego coś więcej i udało mu się to. Nie ma tu jakichś sensacji ani histerii, żeby widza bardziej poruszyć. Wszystko zostało realnie pokazane i właśnie ta oszczędność dała efekt ,,wbicia w fotel”. ,,Musisz żyć” zostawia w głowie parę myśli.
PS. Stanisława Celińska pojawiła się na ekranie przez parę minut a jej epizod zostaje w pamięci. 


Źródło zdjęć: http://www.cyfraplus.pl/misc/base/galeria/musisz_zyc_001.jpg , http://www.azsoftz.net/img/upload/files/2010-05/d786eff9.jpg 

niedziela, 16 czerwca 2013

,,Przystupa" Grażyny Plebanek - historia dziewczyny, co zmian się nie boi


Ze strony www.lubimyczytac.pl można wyczytać notkę informacyjną: ,,Powieść łotrzykowska o młodziutkiej Polce, która w poszukiwaniu pracy wyrusza w świat. Los rzuca ją najpierw do Warszawy, potem do Sztokholmu, gdzie wplątana w bójkę portową, podejrzana o zabójstwo i ścigana listem gończym przez niedoszłą kochankę obserwuje życie ludzi, u których zatrudnia się jako sprzątaczka. Milcząca obecność tytułowej bohaterki uruchamia lawinę wydarzeń, wydobywa na jaw mroczne tajemnice, uwalnia skrajne emocje, które w końcu doprowadzają do zbrodni.”

                Najpierw sprawdziłam czym w ogóle jest hasło ,,powieść łotrzykowska” i jak się ma do treści książki (w moich oczach). Z encyklopedii PWN: powieść łotrzykowska (powieść pikarejska, powieść szelmowska), romans awanturniczy przedstawiający losy przebiegłego i pomysłowego włóczęgi-oszusta, ukazujący zarazem satyr. obraz epoki; wyrosła z plebejskich opowieści o Sowizdrzale. Czy jest to zgodne z tym, co było zawarte? Po części tak.

 Przystupa to dziewczyna, która zostawia wieś w której się urodziła i wychowała. Wybiera miasto, chociaż prędzej są to ,,domy” w mieście, bo dopiero z czasem spróbuje poznawać okolice swojego pobytu. W wyniku różnych zdarzeń zostaje sprzątaczką – a państwo u których sprząta zmieniają się co pewien okres. Parę razy styka z mężczyznami, ale romansem bym tego nie nazwała. W jej przypadku ,,styczność” pochodzi głównie od strony tej drugiej osoby, bo ona to jedna z najbardziej biernych bohaterek pod względem kontaktu z drugim człowiekiem. Zupełnie inaczej zachowuje się kiedy trzeba podjąć drastyczną decyzję – zostawić rodzinę u której się przebywała, dzieci którymi się opiekowała, kraj w którym się urodziła.


Pojawiają się różni bohaterowie: Gwiazda – piosenkarka pop, która w czasach młodości święciła triumfy, aktualnie nie ma za bardzo co zaoferować odbiorcom. Dlatego jej mąż – Pan- wymyślił, że zainwestują w jej wizerunek, aby była wciąż popularna. Jednocześnie marzy mu się też wydanie nowej płyty Gwiazdy, oczywiście on – twórca tekstów, jej menadżer i opiekun.  Niestety, natchnienie nie przychodzi łatwo, za to bardzo łatwo jest znudzonej Gwieździe zakochać się w innym , Samotnym… Następnie jest rodzina ,,Hyrów” z Polski, mieszkająca w Szwecji. I o ile praca u Gwiazdy wiązała się z wysłuchiwaniem małżeńskich kłótni, o tyle przebywanie z Hyrami było o wiele gorsze. Zakłamanie moralne i religijne, postawa ,,moja racja jest najmojsza”, brak tolerancji i szacunku wobec siebie, despotyzm… Że też autorka miała na pewno historie opisujące taką rzeczywistość, które niejednego by oburzyły. W książce poznajemy taką rodzinę od środka z perspektywy sprzątaczki. Ucieszyłam się wręcz, kiedy wątek Hyrów w końcu został zakończony. Później poznajemy Panią Słabą, za bardzo nie wie co ze sobą zrobić, tkwi w kanale utartej rzeczywistości, ale do czasu. Kolejne bohaterki to Fin, Gun,  Bob, Krokodylek. Każde z nich ma problem i nie potrafi zrobić czegoś konkretnego. Pomijając Hyrów, którzy uważają się za całkiem ,,normalnych” i ,,porządnych” ludzi. Jest też homoseksualna lekarka, zakochana w Przystupie oraz zagubiona nastolatka Janeczka (Nayana).

Oryginalnych charakterów w książce nie brakuje, ale mam po przeczytaniu odrobinę zarzutu co do osobowości samej Przystupy. Jest ona szczera, odważna (jak już wspominałam, ta odwaga występuje w sytuacjach awaryjnych), bezpośrednia, z uwagą umie obserwować i słuchać ludzi. Mimo to nie mogłam jej polubić, bo była kompletnie bierna i nie potrafiła bronić siebie. Cicha myszka – może nawet cicha pchła (mysz potrafi jeszcze np. dziabnąć w palec w ramach obrony, a Przystupa ani razu nie potrafiła wyjaśnić co jej nie podoba). Nawet jeśli darła się jak opętana albo wykrzyczała jakieś słowa, np. podczas eleganckiego przyjęcia . Swoją drogą podczas niego wynikło ciekawe zestawienie Niemców, Polaków, Szwedów, Brytyjczyków, Amerykanów:  ,,- Ameryka wyrosła na krzywdzie Indian! – zaterkotał niemiecki akcent. – Szwedzi chachają i mają wszy! – Europa! Co za poziom higieny!  - Ja, ja! – zawtórował Niemiec.  – Brudni jak Polacy! – Yes, yes, byłem w Polsce w latach osiemdziesiątych i dobrze wiem… - A co, kurwa, od Polaków chcecie?! – zajazgotał Hyrowy.  – Jak kłonice złapię, jak po łojca, śwagra pójdę, jak wam łomot spuścim, kota popędzim Niemcom jednym, Amerykanom, Żydom!”.  Jej asertywne działania były skuteczne, ale mało zrozumiałe dla innych. Nie jest łatwo wykreować główną bohaterkę, którą by polubił każdy czytelnik. Z drugiej strony nie da się zapomnieć Przystupy – może taki zabieg literacki ma większą wartość?


Poza tym książkę czyta się tak, jak przez życie idzie Przystupa. Raczej etapami niż ,,jedna noc i po książce jak w kryminałach Cobena”. Autorka umie wyciągnąć z rzeczywistości dobry pomysł na książkę i przedstawić ją jak coś z pogranicza świata realnego i fantastycznego (z elementami epoki romantyzmu?). Istotną częścią ,,na plus” jest również nawiązanie do słów Mickiewicza z ballady ,,Lilije” : ,,Zbrodnia to niesłychana, Pani zabija pana”. Niby to tylko pierwszy wers w utworze, który maglowano w czasach szkolnych. Odtąd będę go kojarzyć z ,,Przystupą” jako słowa tajemnicze i dziwne. Dziewczyna sama przyznaje, że z chęcią zostałaby… księdzem. To taka trochę czarownica,  może bardziej szlachetna  wiedźma. Polecam ,,Przystupę”, chociaż nie daję głowy, że każdemu się spodoba. Dużo tu pokazania w krzywym zwierciadle Polaków, Szwedów, dużo też surowego opisu nieszczęśliwych kobiet. W sumie akcja zaciekawiła mnie na tyle, żeby skończyć książkę, jednak wolę ,,Nielegalne związki” – kiedyś opiszę, bo też przeczytałam.
               
Źródło zdjęć: http://solarisnet.pl/137227-43731-thickbox/przystupa.jpg , http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/08/Adam_Mickiewicz_Poezye_1822_S087.jpg

niedziela, 19 maja 2013

,,Chyba strzelę focha!" Mikołaj Milcke


Mikołaj Milcke ,,Chyba strzelę focha”


Czasem bywa tak, że czytając książkę można wejść do innego świata. Innego, czyli załóżmy fantastycznego, nierealnego. Jednak czasem ta przestrzeń jest bardzo podobna do naszej, wręcz wydaje się jak bardzo bliskie nam problemy mają bohaterowie. Tak jest w drugiej książce Mikołaja Milcke pt. ,,Chyba strzelę focha!". Na początek o tytule.Czym jest tu ,,foch"? Napiszę tyle - o dziwo foch nie wiążę się w tym wypadku z obrażeniem, ale z zaufaniem.

Główny bohater, student drugiego roku dziennikarstwa, mieszka w Warszawie w luksusowej dzielnicy ze swoim partnerem, Wiktorem. Jako przyjezdny z małego miasta czuje się już w stolicy w miarę pewnie. Na studiach idzie mu średnio, ale źle nie jest. Wszystko w miarę się układa, do momentu wizyty u matki jego partnera – Marty. Okazuje się, że chłopak z prowincji – co z tego, że zaradny, niegłupi i z zainteresowaniami – po prostu nie odpowiada kobiecie. A nie jest to zwykła mamusia, która chciałaby dla swojego syna najlepiej. To kobieta wiecznie wyglądająca jak z żurnala i wiedząca, co powiedzieć. Modliszka, która raz potrafi być miła i do rany przyłóż, a raz być żyletą. Wszystko po to, by odciągnąć Wiktora. 

To pierwszy z problemów. Dochodzą jeszcze do tego perypetie jego przyjaciółek – Marii, Matyldy i Niny. Dziewczyny, z którymi można pogadać o wszystkim, chociaż nie zawsze są to miłe rozmowy – jak to w życiu. Dodam, że większość ich kłopotów wiąże się z osobnikami płci męskiej. Pokazani są oni w sposób negatywny, ale też ironiczny. W końcu np. zapisywanie tekstów z polskich filmów i seriali nie jest niczym złym, ale ciągłe używanie ich jako formy wypowiedzi zakrawa na coś śmieszno – tragicznego. Na szczęście bohaterki nie są zwolnione z wad i bywa, że wykazują się np. ślepotą (wobec miłości), głupotą (wobec własnego zdrowia) i nieodpowiedzialnością (wobec swoich decyzji). Ostatecznie cały portret kręgu osób głównego bohatera rysuje się bardzo realistycznie i gdyby to nie była fikcja, mogłabym uwierzyć, że taka grupka ludzi istnieje naprawdę i gdzieś tam przeżywa swoje sukcesy i porażki.

Są też rzeczy odrobinę nierealistyczne. Wiktor, 31 letni Hiszpan miał być wykreowany na człowieka z temperamentem albo przynajmniej z charakterem. Tymczasem mimo swojego pochodzenia i różnicy wieku wypada blada przy głównym bohaterze. To młody student dziennikarstwa jest o wiele bardziej energiczny nie boi się podejmować wyborów. Może jednak o to chodziło – że tak naprawdę nie ważne czy jesteś starszy czy młodszy, czy masz pochodzenie z kraju o chłodnym lub ciepłym klimacie, podstawą jest to co ty robisz? Wyszła taka trochę puenta, a tu jeszcze część o wadach. Na co jeszcze mogę ponarzekać? Przykładowo związek Wiktora i głównego bohatera to mieszanka sielanki i wielkich dramatów, typu ,,twoja matka przychodzi do mnie z pretensjami, ale nie będę tego mówił, bo i po co” albo ,,facet, którego poznałem w klubie, pracuje też w radiu, do którego chce iść na staż, co robić?!”.

Nie wiem czy zamiatanie problemów – nawet tych małych – kiedykolwiek przynosi pozytywne efekty. Zresztą można zobaczyć to w książce, gdzie dobrze zostaje pokazane określenie ,,oliwa na wierzch wypływa”. Nie brak lukru. Ot, chociażby dzieciństwo i problem z alkoholem w rodzinie, złe relacje z ojcem i chęć zrozumienia swojej orientacji seksualnej – nawet próba leczenia jej. To teoretycznie ciężkie tematy. Czyta się je jednak bardzo płynnie i nie czuje się przytłoczenia. Co będę gadać, ,,zjadłam” tę książkę w trzy dni, a że cały jeden dzień byłam poza domem (Noc Muzeum) to praktycznie dwa dni. I nie był to posiłek książkowy jakości ,,czytam szybko, zapominam jeszcze szybciej”. Teraz tylko przydałoby się przeczytać pierwszą część. Spróbuję przełamać niechęć wobec tytułu ,,Gej w wielkim mieście”, bo ,,Chyba strzelę focha!” to dobra lektura. 


Źrodło zdjęcia: ksiegarniacyfrowa.com.pl 

niedziela, 12 maja 2013

,,Co ja tu robię" o Tadeuszu Konwickim. Umiejętność rozmowy.


,,Co ja tu robię?” Tadeusz Konwicki


         Nie zawsze człowiek umie dogadać się z tym drugim człowiekiem. Najważniejsze jednak, żeby znaleźć jako taki klucz do drugiej osoby. Wiedzieć kiedy można o coś zapytać i w jaki sposób, a kiedy lepiej wstrzymać się od pytań. I tak jest w filmie o Tadeuszu Konwickim ,,Co ja tu robię?”. Poza wstawkami z jego filmów, autor został w nim przepytany przez parę osób, które albo związane są z analizą jego twórczości – Janusz Anderman, Stanisław Bereś, Tadeusz Lubelski,  albo są z nim w jakimś bliższym (lub dalszym, ale wystarczająco zaufanym) kontakcie - Andrzej Łapicki, Adam Michnik, jego córka Maria Konwicka. Ważne jest to jak bardzo widać różnice między rozmową z tymi, którzy znają twórczość Konwickiego a tymi, którzy poznali go bezpośrednio.

Najpierw Janusz Anderman dopytuje głównego bohatera o sprawy pochodzenia, o Wilno,  główne motywy w filmach – ucieczka, niepokój, o znalezienie się w zupełnie innym otoczeniu. Jest to rozmowa prywatna, ale nie poruszająca pewnych granic. Chociaż pytania niełatwe, Konwicki spokojnie na nie odpowiada. Następnie rozmawia z Andrzejem Łapickim o przeszłości i tu widać po prostu porozumienie między nimi – czy to jest przyjaźń, niech widz sam oceni. Nietrafionym punktem wydaje się zderzenie Konwickiego ze Stanisławem Beresiem i Tadeuszem Lubelskim. Oni – jak sami mówią – twórczość Konwickiego analizowali niejeden raz. Zabrakło jednak odrobiny taktu i tej umiejętności wyczucia. Na pytania o zabijanie, plotki, partyzantkę czy czego dotyczyły jego rozmowy z Gustawem Holoubkiem – czy może o ich dziełach, czy o znajomych, czy o otaczającym życiu – Konwicki odpowiada spokojnie, ale w oczach widać dezaprobatę dla rozmówców. Dla niego nie gadanie o tym kto – z - kim-  i – dlaczego, bo to nie odpowiada jego naturze i sposobie wileńskiego wychowania.

Pojawia się też Adam Michnik, który porusza – ale bez napastliwości - sprawy polityki, wolności, socjalizmu, błędów. Tu Konwicki mówi: ,,Błędy wysubtelniają człowieka”, co jest moim zdaniem bardzo trafne. Ostatnia rozmówczyni to Maria Konwicka, wspominająca dzieciństwo oraz porównująca się z ojcem.
Film to mało akcji, dużo rozmów, mało bohaterów, dużo niegłupich odpowiedzi. Chociaż autor broni się przed używaniem patosu w życiu, to w tym wypadku – nawet jeśli brzmi to trochę patetycznie, trudno - lepiej po prostu obejrzeć film niż pisać o nim zbyt wiele.

Źródło zdjęcia: http://www.culture.pl/image/image_gallery?img_id=3392232&t=1320087681677

czwartek, 25 kwietnia 2013

Polska moda - ciężki orzech do zgryzienia i masło do wyklarowania?



W programie ,,Hala odlotów” tematem była moda. Goście: Gosia Baczyńska, Maldodor, Karolina Sulej, Krzysztof Stróżyna, Zbigniew Libera, Monika Jaruzelska Joanna Klimas. Zastawiano się nad tym, co dziś charakteryzuje modę w Polsce i czy ona sama ma jakąkolwiek wartość – a jeśli ma, to jaką. Wniosek: za czasów sarmackich moda jakaś była, ale dziś specjalnie nie jest rozwinięta. Tak,  pewien rozwój jest, ale tempo raczej żółwie i mało szanowane wśród innych. Sztuka, literatura, muzyka, teatr – tutaj uznania w kulturze pod dostatkiem, a moda - chyłkiem myszkiem,  po kryjomu - przemyka jako coś niewiele znaczącego. Mimo Tygodnia Mody (niby nazwano go Fashion Week, ale średnio mnie się to podoba) w Łodzi, mimo tego, że przecież to dziedzina w której łączy się i psychologia  - jak nas widzą inni, dobieranie ubioru na podstawie nastroju, czy też korzystanie ze stylów innych osób i próba przetworzenia go na sobie, i antropologia – to jak w społeczeństwie zmienia się ubiór, to, że u nas wciąż aktualnie minimalizm nie zagościł, ale też odchodzi trochę epatowanie metkami. Za to sieciówki mają już stałe miejsce w tym kurniku ze stylem. A jaki ten styl? Wyłącznie szary czy już kolorowy? Jak wynikło z dyskusji, już niekoniecznie taki bury, ale feeria barw jako określenie kolorystyki ubioru Polaków nie została przez wszystkich potwierdzona.

                W Polsce moda jest ciągle na etapie raczkowania, bo nawet jeśli są suknie – ba, nawet suknie wieczorowe szyte tak, że mucha nie siada – to kontrastem do nich są t-shirty. Moda nie tyle co użytkowa, ale ,,szybka” (nie wiem czy to określenie pasuje, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy, bo ,,moda na raz – dwa” jest chyba jeszcze bardziej niejasne). Według Joanny Klimas nie ma porządnego Prêt – à - porter w Polsce . A nawet jeśli ktoś może jakoś bardziej wejść w krąg odbiorców – jak np. Krzysztof Stróżyna po sławnej szkole Central Saint Martins – to problemem okazują się być pieniądze. Nicolas Kirkwood może dostać od państwa fundusze na rozwój, w Polsce jest to zdecydowanie coś surrealistycznego. Można sobie radzić, np. przez połączenie wirującej pralki i użycia ,,Tanga” Zbigniewa Rybczyńskiego jak było u Gosi Baczyńskiej. Krytykowano relację celebryci – projektanci, która chyba swoim sztucznym światłem  trochę odstrasza klientów. Nie mam nic do sztucznego światła, ale wiadomo o co chodzi - gwiazdy świecą swoim własnym blaskiem i nie potrzebują tłumu reflektorów, chociażby na pokazach mody.

Trochę smutno rysuje się ta polska moda, ale usłyszałam też poglądy, że ,, to się jeszcze wyklaruje”. Nasunęło mi się od razu skojarzenie z klarowanym masłem: masło klarowane – tłuszcz zwierzęcy wytwarzany przez gotowanie masła na małym ogniu i usuwanie (klarowanie) pojawiających się na jego powierzchni szumowin oraz osadów na dnie.
(źródło: Wikipedia)

 Pożyjemy, zobaczymy jakie masło się wyklaruje z tej polskiej mody – czy będzie to  dobre jakościowo bez ulepszaczy, czy też kiepski masmix z szumowinami.

źródło zdjęcia: http://www.wrotapodlasia.pl/NR/rdonlyres/A375419D-08B0-4EB3-B32B-4B2A4A3F1473/29588/maslo.jpg

piątek, 12 kwietnia 2013

A to takie kwiatki.

 





 


Główna bohaterka filmu ,,Diabeł ubiera się u Prady" pomysł kwiatów na wiosnę komentuje ironicznie. Jak ma się to do rzeczywistości? W sumie kwiaty od jakichś 3 - 4 lat powracają dość regularnie na tę porę roku. Chyba ludziom brakuje trochę kolorów, zwłaszcza jak zima nie trwa trzy miesiące, ale siedem. Kwiaty spotykam częściej na kurtkach, tenisówkach, torebkach niż na sukienkach. Minęły czasy, gdzie kobiety tak jak bohaterka filmu Janusza Morgensterna ,,Do widzenia, do jutra" nosiły wyłącznie kwieciste spódnice i sukienki? Nie mogę nie przedstawić piosenki pt. ,,Czerwone róże" właśnie z w.w filmu:



Ten wzór może różnie się prezentować: małe, drobne pastelowe (najczęściej) kwiatki typu łączka, duże, bardzo kolorowe kwiaty kompletnie zarządzające powierzchnią. Mogą być też średniej wielkości róże, stokrotki, tulipany...Jakby to ująć krótko: kwiatów w modzie do wyboru, do koloru. Temat wymagający dokładniejszej analizy i spojrzenia w kolekcje z przeszłości, co kiedyś mam nadzieję, że opiszę. Póki co sesja Karen Elson z Harper's Bazaar odnosząca się do tematu.




Źródło zdjęć: thefashionspot, http://24.media.tumblr.com/tumblr_m6hfd4DB9B1qi8gqpo1_500.gif

niedziela, 7 kwietnia 2013

,,Diana Vreeland: The Eye Has To Travel". Część druga.




W Paryżu ciągle się coś działo, kobiety oraz mężczyźni chodzili pięknie ubrani. Do tego połączenia pt. ,,brak nudy i niesamowity styl” dążyła później przez całe życie. Z powodu pierwszej wojny światowej rodzina Vreelandów przeprowadziła się do Nowego Jorku. Rodzice zapisali ją do szkoły, ale wytrzymała tam trzy miesiące. Wybrała rosyjską szkołę taneczną i to była lepsza decyzja. Taniec stał się dla niej wszystkim, ale nie miała ambicji na zrobieniu kariery tanecznej. Ważne było to, że mogła ciągle tańczyć. Wtedy zaczęła uczęszczać do klubów i budować swoje życie towarzyskie. Widziała np. Josephine Baker, która wyróżniała się ze wszystkich ruszających się w rytm dziewczyn. Miała tzw. ,,pizzazz”. To nietypowe słowo –umieszczono nawet w słowniku Oxfordu - wymyśliła Vreeland, oznaczało atrakcyjne połączenie glamouru, energii i ,,czegoś ekstra”. Gdyby to przełożyć na język polski, pasuje tu znane od dawna określenie, że ktoś posiada ,,to coś”, co wyróżnia go z tłumu.  



Kolejny etap Vreeland to praca w Harper’s Bazaar. Jak do tego doszło? Redaktor naczelna gazety Carmel Snow zauważyła tańczącą Dianę i spodobał się jej strój dziewczyny (Vreeland dopowiada: strój był od Chanel). Powiedziała, że zna się na ubraniach, więc może pisałaby o nich do gazety? Vreeland mówi: nie miałam pojęcia jak się pisze o ciuchach. Ale pomyślałam: dlaczego by nie? I tak powstała rubryka pt. ,,Why Don’t You…?” z różnymi poradami dotyczącymi mody. Przykład: ,,Dlaczego by nie: namalujesz map świata na czterech ścianach pokoju twoich synów, aby nie dorastali z prowincjonalnym spojrzeniem na świat/umyjesz blond włosów swojego dziecka w szampanie, tak jak robią to we Francji/ kupisz sobie najdroższego naszyjnika ze szmaragdów/nosić zamszowych fioletowych rękawiczek do wszystkiego? Jej rubryka cieszyła się popularnością, co dało skutek również w sprzedaży Harper’s Bazaar. Vreeland została redaktorką mody – był to nowy zawód, bo wcześniej po prostu panie przynosiły ubrania i dodatki i je zestawiały. Podniosła wartość magazynu dzięki niesamowitym sesjom oraz oryginalnym przedstawianiu mody. Zauważyła też np. Lauren Bacall, która zagrała później z Humpreyem Bogartem w ,,Głębokim śnie”.



Moda wraca: Vreeland i czerwone buty w wężowy wzór oraz buty z kolekcji Prady na sezon jesień - zima 2011. 

Później ze względów finansowych Vreeland objęła to samo stanowisko w Vogue w 1959 roku. Istotnym wydarzeniem była inauguracja Johna F. Kennedyego w 1960 roku. Vreeland znała się z Jackie i to właśnie ona odpowiadała za pierwszą poważną kreację żony prezydenta. Lata 60. – czas wybuchu młodego pokolenia, które oczywiście było czymś wspaniałym dla Diany. Inna muzyka - The Beatles, Cher, Barbra Streisand, fotografowie Richard Avedon, David Bailey, inna moda – minispódnice, mocne kreski na oczach, proste sukienki, nowi projektanci – Manolo Blahnik, Oscar de la Renta, inne społeczeństwo – Andy Warhol i jego Fabryka, Club 54 z Anjelicą Huston, Jackiem Nicholsonem oraz Mickiem Jaggerem (którego pierwsze ,,medialne” zdjęcia w Vogue umieszczono za jej inicjatywą) . Nie można tu nie przypomnieć o ,,Mondrian dress” Yves Saint Laurent z 1965 roku. Elizabeth Taylor, Grace Kelly, Veruschka, Twiggy,  Jane Birkin. Każda z nich miała swoją osobowość, zresztą są wciąż obecne jako ikony stylu. Na postaci Vreeland wzorowano redaktor mody z filmu ,,Zabawna Buzia” z 1957 roku oraz ,,Kim jesteś, Polly Magoo” z 1966 roku. David Bailey posłużył do stworzenia głównego bohatera w filmie ,,Powiększenie”. Czy dzisiejsze gwiazdy z Photoshopem promowane na okładkach będą wciąż znane za ok. trzydzieści lat? Kiedy ogląda się wydania Vogue za czasów Vreeland, dostaje się nie tylko dobrze zrobioną gazetę, ale też chwilową podróż do innego świata. Jak sama mówiła: ,,Oko musi podróżować”.


 Magazyny związane z modą tworzą materialny świat iluzji i luksusu, ale Vreeland odnosiła do niego z dystansem: ,,Zawsze fascynował mnie absurd, luksus i snobizm świata, który tworzą magazyny mody. Oczywiście, nie jest on dla wszystkich… Ale żyłam w tym świecie, nie tylko ze względu na swoją pracę, ale lata wcześniej byłam zawsze w tym świecie – w mojej wyobraźni“ (,,I was always fascinated by the absurdities and luxuries and the snobbism of the world that fashion magazines showed. Of course, it’s not for everyone...But I lived in that world, not only during my years in the magazines business but for years before, because I was always of that world-- at least in my imagination.”) Poza tym większość jej wypowiedzi na temat mody podszyta jest ironią, np. ,,Odrobina złego smaku jest jak odrobina papryki. Wszyscy potrzebujemy trochę złego gustu – jest orzeźwiający, jest zdrowy, jest naturalny. Uważam, że powinnyśmy więcej go używać. Jestem przeciwko nijakości.”
(“A little bad taste is like a nice splash of paprika. We all need a splash of bad taste—it’s hearty, it’s healthy, it’s physical. I think we could use more of it. No taste is what I’m against.”).
To nie koniec historii o Dianie - będzie jeszcze część trzecia.
Źródła zdjęć: www.belladonna-bg.com,strollwithoutshoes.com,www.fashionschooldaily.com, www.standard.co.uk, fashionsmostwanted.blogspot.com, http://media-cache-ec7.pinterest.com/550x/43/77/f2/4377f24dee3f58d2d33d0d3114b80e68.jpg

poniedziałek, 25 marca 2013

Jakiego życia oczekujesz, a jakie życie masz? Film ,,Godziny"


                 Właściwie nie jestem pewna czy dobrze robię, opisując to, co przychodzi mnie na myśl po pierwszym obejrzeniu ,,Godzin” . To film z rodzaju: ,,do obejrzenia więcej niż raz, a każde oglądanie wpływa i pobudza do nowych myśli”, ale czasem warto zapisać refleksje ,, na świeżo” – parę godzin po seansie. Jednym z powodów niech będą słowa Richarda :,, Ale i tak muszę stawić czoła godzinom, nieprawdaż? Godzinom po imprezie, i godzinom tuż po nich...”


,,Godziny” przedstawiający historię trzech kobiet, trwających w trzech różnych czasach XX wieku – Virginii Woolf (lata 30.), Clarissy Vaughan (rok 2001) oraz Laury Brown (lata 40.). Można je krótko scharakteryzować mniej więcej w ten sposób: Virginia - sławna pisarka z chorobą psychiczną, Clarissa - wydawca książek opiekująca się przyjacielem od wielu lat oraz Laura – delikatna z natury, do tego żona i matka, nie odnajdująca się dobrze w tych rolach.
Emocje w tym filmie są fundamentem dla fabuły. Może nawet bardziej niż emocje ważna jest tu refleksja nad życiem każdej z bohaterek. Zwrócenie uwagi na to, czy są one zadowolone z niego, czy choć trochę je akceptują, a może wolą wybrać śmierć?

                Trzy kobiety walczące ze swoimi problemami. Żyjące w związkach, które pełnią rolę uspokajającą dla ich nastrojów. Przynajmniej dla Virginii oraz Clarissy. Laura jest oddalona od męża o wiele kilometrów myśli. Mają pewnego dnia przygotować przyjęcie – czynność niewymagająca tak dużej uwagi i skupienia, ale może je bardzo łatwo rozproszyć . Spowodować niezadowolenie, zdenerwowanie, a nawet rozgoryczenie osoby przygotowującej. Zrobić udane przyjęcie – co za problem? A jednak – ważne jest to, co powiedzą goście, czy będzie się im podobać, czy atmosfera będzie kiepska czy przednia, czy docenią starania gospodyni/gospodarza.  Ważny w filmie jest sposób podejścia do tego tematu każdej z bohaterek – Virginia zleca przygotowanie służbie, Laura bierze wszystko na siebie, a Clarissie pomaga córka. Początkowo to Virginia wydaje się tą, która ,,myśli o niebieskich migdałach” przez pisanie i wymyślanie. Laura to ukryta myślicielka. Niestety z jej refleksji nie powstają książki (uwaga osobista: zapoznać się w końcu z twórczością Woolf), chciałaby coś zmienić, ale coś w niej samej ją blokuje.  Z czasem się przełamie i ,,odblokuje”,  a konsekwencje tego działania odczuje po parunastu latach Clarissa. Historie bohaterek przeplatają się ze sobą w sensowny sposób (i nie chodzi tu tylko o książkę Woolf ,,Pani Dalloway”), natomiast w książce Michaela Cunnighama ,,Godziny” (na jej podstawie jest film, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział) nie mogłam wniknąć w fabułęi oraz relacje między Virginą, Laurą i Clarissą. Czytałam ją z 5 lat temu, chyba czas najwyższy się z nią przeprosić.


Trzy kobiety nie mogą poradzić sobie z ciągłą postawą ,,rozsądek i spokój przede wszystkim”. Poddają się emocjom. U Laury nie ma uzewnętrzniania się z nimi wśród bliskich, jest zawsze spokojna. W pewnym momencie i ona jednak nie daje rady grać roli perfekcyjnej pani domu. Virginia to dwie osobowości – ta w świecie własnych wyobrażeń, tworząca historie, które później istnieją na piśmie oraz ta żyjąca z mężem Leonardem i walcząca z chorobą psychiczną.  Clarissie zdarza się wracać pamięcią do przeszłości i wpadać w melancholię, jednak na co dzień sprawia wrażenie pogodnej.  Od długiego czasu regularnie przychodzi do Richarda, swojego przyjaciela. Pragnie mu pomóc, choć tak naprawdę jej cel to utrzymanie go przy życiu – co on sam wypomina z wyrzutem.  Spotkania z nim nie należą do lekkich, bo gdy słyszy od niego słowa: ,,Och, Pani Dalloway... Wydajesz przyjęcia, by ukryć ciszę.” oraz zdaje sobie sprawę jak bardzo jej życie jest bezwartościowe i plan przygotowania przyjęcia runął jak domek z kart, nie wspominając o ,,trzymaniu się w pionie”, które zaczęło chylić się w kierunku ,,moje życie to porażka”.


Nie napiszę oczywiście jak to ich historie się zakończą i jaki wpływ będą miały na siebie. Co się stanie z idealną rzeczywistością Laury? Czy Clarissa pogodzi się ze słowami Richarda, a może będzie tkwić w  smutku? Jeśli chodzi o Virginię to zakończenie jest znane – włożyła kamienie do płaszcza i utopiła się. Ważniejsze jest jednak to, w jaki sposób radziła sobie z chorobą. Człowiekowi nie można nakazać, że lepsze miejsce na odpoczynek to wieś a nie miasto, że ,,powinno się” żyć w małżeństwie i mieć dzieci, że utrzymywanie kontaktów to coś, czego nie można zakończyć. Słowa Virginii:  , Żeby spojrzeć życiu w twarz... Zawsze patrz życiu w twarz. Dopóki się nie przekonasz do czego ono jest. Do końca, aż je poznasz. Aby pokochać je takie, jakim jest. A później, żeby je odłożyć. Leonard... Zawsze między nami całe lata... Zawsze lata. Zawsze miłość. Zawsze godziny”  to impuls, żeby zastanowić się nad swoim życiem. Godziny zawsze będą upływać – banalna sprawa, nad którą raczej się nie zastanawia. Może zbyt mało się jej poświęca uwagi, a godziny nieustannie płyną… Miałam pisać też o tym, że podobał mnie się styl ubioru Clarissy i Virginii, ale to już innym razem.

Źródło zdjęć: http://www.poznan.repertuary.pl/images/dbimages/fi_2859_0_p1.jpg , http://i1002.photobucket.com/albums/af148/jackrafal/godziny.jpg

poniedziałek, 11 marca 2013

Dlaczego by nie...napisać o Dianie Vreeland? (Część pierwsza)



Diana Vreeland: The Eye Has To Travel
Jak opowiedzieć o filmie przedstawiającym Dianę Vreeland? Nie mogę zacząć od tradycyjnego wstępu - jak mała dziewczynka stała się najważniejszą redaktorką mody i zmieniła magazyny Harper’s Bazaar i Vogue. To nie byłoby sprawiedliwe wobec niej. Może nawet stwierdziłaby, że skoro wstęp ma być skromny i nierzucający się w oczy, to może lepiej w ogóle nie pisać tego tekstu. Gdybym mogła to na początek zrobiłabym pokaz fajerwerków lub bal przebierańców w wielkim pałacu. Główne kolory: czerwień i złoto, cały wystrój byłby ,,na bogato”.  Dużo błyszczących rzeczy i interesujący goście. Z muzyką na żywo z jej czasów byłoby gorzej, ale w sumie David Bowie wydaje nową płytę,  Cher czy Paul McCartney wciąż śpiewają. Plus Rolling Stones i Barbra Streisand. Te wszystkie gwiazdy to właśnie osoby, które Vreeland jako pierwsza pokazała czytelnikom z innej strony. Byłoby to nawet pójście za tytułem jej artykułów ukazujących się w Harper’s Bazaar pt. ,,Dlaczego by nie…?” Nie mam takich możliwości, ale od czego jest wyobraźnia? 


Film to połączenie nagrań Vreeland z dziennikarzem, pokazanie jej drogi zawodowej i mnóstwo zdarzeń ze świata mody. Główna bohaterka na wstępie stwierdza: ,,Nie można nadgryzać mody. Już lepiej być cały dzień na głodówce i ją zostawić w spokoju. Albo wejść w modę całkowicie - tak jak ja to zrobiłam.” Chwilowo – bo dla niej o życiu prywatnym nie warto mówić dużo - wypada jednak przybliżyć jej dzieciństwo i młodość. Jako dziecko nie miała łatwo. Słowa od matki: ,,Jaka szkoda, że masz taką ładną siostrę a sama jesteś taka brzydka” nie są raczej motywacją dla młodej dziewczyny. Nie stały się jednak ciężarem a młodość komentuje tak: „Myślę, że kiedy jest się młodym to cierpi się ze sobą i przez różne rzeczy. Ale później pewnego dnia słońce świeci, deszcz pada, śnieg pada, ale u ciebie jest dobrze.” (“I think when you’re young you should be a lot with yourself and your sufferings. Then one day you get out where the sun shines and the rain rains and the snow snows and it all comes together.”)



Pierwszy krok do sukcesu – urodzić się w Paryżu. Jak sama wspomina, rodzice zabierali ją i siostrę w oryginalne miejsca (np. na wspaniałą koronację Jerzego V), sami także organizowali prywatki z elitą tamtych czasów. Dorastała w Belle Epoque, którą bardzo pozytywnie wspomina. Być może przez okres pracy w branży mody m.in. ta epoka była niewyczerpanym źródłem nowych pomysłów. W latach 20. nie chodziło o ilość luksusów i status społeczny jej rodziny. Podobały się jej ciągłe zmiany. Kobiety zaczęły odkrywać niezależność, wspomina np. Coco Chanel jako osobę z ogromną intuicją do przyszłości. Od małego Vreeland zwracała uwagę na ubiór i przygotowanie do wyjścia z domu. Na pytanie – jaką postacią historyczną chciałabyś być? – odpowiada : ,,Chyba kimś z XVI/XVII wieku. Może królową Elżbietą, tam wkładanie stroju trwało ok. cztery godziny.” ( “I’d like to have been Elizabeth the First. She was wonderful. She surrounded herself with poets and writers, lived at Hampton Court, and drove that little team of spotted ponies with long tails....She’s at the top of my list. I loved the clothes. It took her four hours to dress—we have a lot in common!”)
To pierwsza część wpisów o filmie o Dianie Vreeland. Po prostu o niej nie da się napisać jednego, krótkiego wpisu.
Źródło zdjęć: afemmeduncertainage.blogspot.com, www.impawards.com, sparklestyle.co.uk, hipstersleek.com

niedziela, 27 stycznia 2013

,,Różyczka" - czyli nie ma róży bez kolców

           Film ,,Rożyczka" Jana Kidawy - Błońskiego obejrzałam po raz 3. całkiem niedawno. I zastanowiłam się, dlaczego by o nim nie napisać, skoro nie znudził mi się po pierwszym obejrzeniu. Nie liczy się tutaj ,,kto", ale ,,dlaczego".,,Różyczka" to obraz pokazujący np. jak bardzo człowiek może posunąć się w swoich zasadach dla kogoś, jak okrutnie działał system w Polsce w latach 60, jak łatwo jest się zakochać - nawet jeśli ta druga osoba jest z kompletnie innego świata. Wątków jest dużo, ale łączą się we wciągającą całość. A o czym dokładnie opowiada film?



          Kamila (Magdalena Boczarska) i Roman Rożek (Robert Więckiewicz) są parą. On pracuje niby w handlu skórami, tak naprawdę jako ubek, ona jest maszynistką w dziekanacie na uczelni. Podchodzi do życia na luzie i nie jest świadoma pracy swojego ukochanego. Pewnego dnia Rożek dostaje od szefa zadanie - ma sprawić, żeby Kamila rozkochała w sobie profesora na jej uczelni i pisarza Adama Warczewskiego (Andrzej Seweryn), którego poglądy i działalność nie odpowiadają ubekom. Dziewczyna dowiaduje się , że ma się stać szpiegiem i informować Rożka o tym co robi, mówi, myśli pisarz. Mimo początkowego oporu Kamila uświadomia sobie jaką pracą wykonuje Rożek i zgadza się, przyjmując pseudonim ,,Różyczka". Jednak z czasem, kiedy już udaje się jej zyskać sympatię Warczewskiego to sama zaczyna się gubić kim on dla  niej jest. Dostrzega też różnice między mężczyznami. Jej chłopak Roman to choleryk, były bokser, traktujący ją bardzo surowo. Z rozrywek wóda i  tańce w knajpie. Nie to co spokojny profesor - nie obce mu są książki, dyskusje wśród pisarzy i wytrawne wino. To wszystko fascynuje dziewczynę i mąci jej w głowie na tyle skutecznie, że decyduje się zostawić Romana dla Warczyńskiego. Niestety ciągle go inwigiluje, co w końcu kiedyś zostaje ujawnione. Oczywiście, że każdy z tej trójki poniesie konsekwencje swoich czynów - u Różyczki i Warczewskiego będzie to miłość, u Rożka namiętność, w tym najbardziej zazdrość.


            W filmie warto by zwrócić uwagę na głównych bohaterów. Kamila - jest sierotą, wychowywała się w domu dziecka. Mało o niej wiadomo, ona sama na pytania dotyczące przeszłości odpowiada wymijająco. Początkowo jest przedstawiona jako lekkomyślna, niezbyt inteligentna dziewczyna, która zachowuje się czasem jak obrażona pannica. Ubiera się i maluje tandetnie, podkreślając za mocno swoją zgrabną figurę. Dzięki znajomości z profesorem jej postawa i wiedza polepsza się, strój i wygląd ,,łagodnieje" i stwarza wrażenie dojrzalszej osoby (którą też się stała). Odchodzi naiwna dziewczyna - powstaje cierpiąca i  pełna wątpliwości, ale też dojrzalsza kobieta. Roman Rożek to postać, która swoim wyglądem raczej ma wzbudzać antypatię niż sympatię - kiepskie ciuchy, blizny, przylizane włosy. Mimo zachowania pozornego ,,macho" jest wrażliwy i nie zawsze udaje mu się to ukryć. Jego sytuacja była bez wyjścia - jako pracownik SB musiał zgodzić się na rozkaz. A że rozkaz był niemoralny , dotyczył jego dziewczyny i później ją odebrał - trudno wtedy mu nie współczuć. Warczewski ubiera się klasycznie i elegancko - dominują garnitury i płaszcze w ciemnych kolorach. Sam też z charakteru jest ułożony, chociaż nie wyklucza się to z niezgodą na panującą w kraju cenzurę i zakłamanie. No i oczywiście zakochanie się w nieodpowiedniej dziewczynie, ale miłość rządzi się swoimi prawami.



            Polecam wszystkim ten film do obejrzenia conajmniej 2 razy. Pierwszy, żeby obejrzeć wciągającą historię i wejść na chwilę w dawne czasy w Polsce. Drugi żeby zobaczyć emocje na twarzach aktorów, zwrócić uwagę na kostiumy i scenerie, obserwować dylemat kobiety, która chce być kochana. Do tego wiarygodne aktorstwo głównej trójki , czyli pani Boczarskiej, pana Seweryna i panaWięckiewicza. Świetna muzyka Michała Lorenca, zdjęcia robione praktycznie bez użycia komputera i ciekawe postacie drugoplanowe - ubek grany przez Jacka Braciaka czy pani Roma przez Grażynę Szapołowską. Zacytuję reżysera, który w paru zdaniach opisuje ważne elementy w filmie : ,,Wprawdzie teraz mówi się o nim przez pryzmat skojarzeń z Pawłem Jasienicą, ale tak naprawdę bohaterem tej produkcji nie jest pisarz, tylko agentka o imieniu Różyczka, która go uwodzi. Skupiam się na motywach, które pchnęły ją do takich działań. Jeszcze kilka lat temu filmów o takiej tematyce się po prostu nie kręciło. Zawsze trzeba było pokazywać ubeków jednoznacznie - jako złych ludzi." Warczewski i Rożek ucierpieli na zapoznaniu się z ,,Różyczką" - widz na szczęście nie.

Źródło zdjęć: stacjakultura.pl , film.interia.pl , filmpolski.pl oraz z artykułu http://www.kurierlubelski.pl/artykul/227889,czy-film-rozyczka-szarga-dobra-pamiec-pawla-jasienicy,3,id,t,sa.htmlhttp://www.kurierlubelski.pl/artykul/227889,czy-film-rozyczka-szarga-dobra-pamiec-pawla-jasienicy,3,id,t,sa.html

niedziela, 6 stycznia 2013

,,Dzielna pani Brisby" - bajka o odważnej myszy

           Tym razem będzie o filmie animowanym z 1982 roku. 30 letnia bajka (wpis został napisany w 2012 r) - a jednak o wiele bardziej podobała mi się niż np. współczesne twory filmowe produkowane dla dzieci, oczywiście z efektami 3D. ,,Dzielna pani Brisby" (reżyser Don Bluth) to historia pani Brisby, która musi zmierzyć się ze sporym problemem. Ma czwórkę dzieci i jest wdową po Jonathanie Brisby. Pomaga im ciotka Jędza, ale jej charakterek nie zawsze odpowiada rodzinie. Jej najmłodszy syn choruje na zapalenie płuc. Zbliża się czas zbiorów, czyli wizyta traktora na polu, gdzie znajduje się dom Brisbych. 




           Co z tym zrobić? Pani Brisby udaje się razem z nieogarniętym krukiem Jeremiaszem do Wielkiego Puchacza. Jako ,,sowa mądra głowa" radzi jej, że trzeba będzie przeprowadzić się na zawietrzną kamienia. Nie jest to jednak takie proste, bo sami nie dadzą rady go przenieść. Puchacz radzi więc, żeby zasięgnąć pomocy u szczurów, które uciekły z laboratorium.
Matka boi się, że chory syn nie przeżyje tak męczącej podróży. Nie ma jednak innego wyboru i udaje się do królestwa szczurów. Są to niezwykłe gryzonie. Kiedyś były wraz z innymi zwierzętami więzione w laboratorium, zostały poddane różnym badaniem. Wstrzyknięto też im dziwną substancję, dzięki której stały się mądrzejsze, np. umieją czytać, kraść od ludzi prąd i zrobić sobie własną elektryczność. Najważniejszy ze szczurów to Nikodem. Dzięki swojej wiedzy i posiadania wyjątkowej magicznej kuli potrafi przepowiadać przyszłość. Ma dla głównej bohaterki naszyjnik, który ma niesamowite właściwości. Pani Brisby czeka zatrzymanie traktora czy wsypanie kotu usypiających ziół. Z perspektywy człowieka to nic trudnego, ale spóbujmy przez chwilę postawić się w sytuacji małego gryzonia - od razu stopień trudności tych zadań staje się o wiele większy. Jak pani Brisby poradzi sobie z traktorem i czy uda się jej dogadać ze szczurami? Uda się czy nie uda przenieść dom myszy?  Nie zdradzę, ale gorąco zachęcam do obejrzenia filmu. Dlaczego? Poniżej parę powodów. 


            Nie będę streszczać całego filmu, ale skupię się na rzeczach, które zwróciły moją uwagę. Przede wszystkim - nastrój w filmie. Mroczny, poważny, czasem nawet smutny. Dzięki świetnym ,,wnętrzom" w których mieszkają szczury czy Wielki Puchacz można poczuć chwile niepokoju. Jest też parę strasznych momentów - szkoda, że we współczesnych bajkach ich brakuje. Wydaje mnie się, że przez ,,ciemne elementy" i wątek walki o sprawowanie władzy bajka jest ciekawsza. Plus sceny ,,mądre życiowo" - rozpaczliwa ucieczka królików, myszy, ptaków gdy po polu jedzie traktor czy cierpienie zwierząt w klatach w laboratorium uczą dzieci (i dorosłych) wrażliwości na istoty mniejsze. Czy też humorystyczny wątek relacji damsko-męskich w oczach kruka Jeremiasza - nie dość, że jego słowa wzbudzają uśmiech to okazuje się, że w życiu człowieka właściwie sytuacja wygląda tak samo... Jaki wniosek płynie z całego filmu? Ludzie, szanujcie zwierzęta. Z pozoru proste rzeczy dla nas są dla nich ogromnym kłopotem. Motyw matki ratującej swoje dzieci również mi się podobał. Pani Brisby nie jest myszą, która rozpacza i histeryzuje (oczywiście, zdarza się jej uronić łzę, ale kto by nie miał chwil załamania w takiej sytuacji). Zamiast tego próbuje rozwiązać problem i przezwyciężyć swój strach. Taka postawa jest godna pochwały. I jeszcze słowa istotne dla tytułowej myszy: ,,Każde drzwi można tworzyć za pomocą odpowiedniego klucza", czyli nie ma sytuacji bez wyjścia. ,,Dzielna pani Brisby" to chyba niezbyt znana bajka - najwyższy czas to zmienić, bo to naprawdę mądry film.


Źródło zdjęć: film.onet.pl, kickseat.com, romansreviews.blogspot.com, plazacommunitycinema.org