czwartek, 22 sierpnia 2013

Jak cię widzą, tak cię śnią - kostiumy bohaterów ,,Wyśnionych miłości" Xaviera Dolana


,,Wyśnione miłości" Xaviera Dolana


Będę do tego niego co jakiś czas powracać, bo poza ciekawą historią i postaciami jest w nim też dużo niesamowitych (a może zwykłych, ale oddziałujących na wyobraźnię i przez to niezapomnianych) strojów. Plus muzyka – tak, wiadomo jak to jest gdy chwali się muzykę w filmie - czyli najczęściej reszta jest kiepska. Tutaj tego nie ma, inne rzeczy (scenariusz, fabuła, sposób filmowania, kostiumy) również nie mnie nie zawiodły.

W tym filmie główne role grają nie realistyczne postacie, ale bardziej wyobrażenia ich samych o innych osobach i tego jak inni widzą ich. Mamy trójkę bohaterów – ona, on i ten trzeci. Ten, czyli przystojny blond – cherubin Nicolas (Niels Schneider), zapatrzony w siebie. Przypadkiem spotykają go na imprezie i trafia ich strzała Amora. Kogo? Ją, czyli Marie (Mona Chokri) oraz jego – Francisa (Xavier Dolan). To zauroczenie na początku nie może znaleźć punktu zaczepienia, bo przykrywane jest po prostu chęcią spotkania. Po jakimś czasie jednak nie da się ukryć emocji i uczuć. Podobnie ze strojem. Bohaterowie przybierają ładniejsze okrycia gdy dopada ich stan zakochania. Po tym jak się kończy, ubrania również wracają do mniej próżnej formy.


Ona – wielbicielka lat 50. oraz 60., ma fioła na punkcie Audrey Hepburn. Zresztą przejawia się to w jej ubiorze – sukienka w kolorze malinowego sorbetu z kokardą na plecach czy ta rozkloszowana, w ciemno różowo – białe kropki. Do tego naszyjnik z kremowych pereł i buty na małym obcasie typu kaczuszka. Włosy zwykle ułożone w natapirowanego banana lub kok. Makijaż to czarne kreski na oczach i czerwona lub malinowa szminka. Przez cały film Marie to jakby własne uosobienie wizerunku żony z lat 50. Własne, bo nie da się przełożyć stylu z okresu sprzed 60 lat na dziś, co można zauważyć w uwadze matki Nicolasa, która stwierdza, że dziewczyna wygląda jak: żona z przedmieść z lat 50, co odrobinę godzi w jej poczucie stylu. Również Francis na temat sukienki stwierdza : ,,to, że jest to vintage, nie znaczy, że jest ładne.” Z okazji urodzin Nicolasa kupuje mu słomkowy kapelusz – rzecz tak delikatna i rzadko noszona, że aż dziwne, że wciąż można ją spotkać w sklepach. Niczym Nicolas, który swoją fizycznością  przypomina rzeźbę ,,Dawid”- tak samo ma się wrażenie, że to niemożliwe by istniał ktoś tak zbudowany.


Druga ważna osoba to Francis. Na początku nosi t-shirty w paski oraz  proste jeansy. Później przychodzi mu pomysł na fryzurę typu James Dean – co w sumie nie wygląda źle, ale trochę nie pasuje mi do jego osoby. Aby zrobić wrażenie na Nicolasie kupuje też niebieski garnitur i eleganckie granatowe (chyba) buty. Nie zapomina o prezencie dla blond Dawida – wybiera pomarańczowy kaszmirowy sweter.  Zastanawiałam się nad znaczeniem koloru pomarańczowego i znalazłam coś takiego (z www.barwykolory.pl) :
Pomarańczowy - możemy porównać z nim pomarańcze, które dzięki swojej soczystości i lekko kwaśnemu smakowi, doskonale odzwierciedlają znaczenie tej barwy. Kolor pomarańczowy to symbol spontaniczności, żywości, zdecydowania i optymistycznego nastawienia do życia.


Scena, która bardzo utkwiła mi w pamięci to spacer Marie przez drogę w lesie. Jej czerwone szpilki, błękitne jeansy, czerwony płaszcz kontra ubiór Francisa: kurtka jeansowa, czarna bluza, rękawiczki z odbitym wzorem kości na dłoni.

Ostatnia scena przedstawia imprezę. Widzimy wchodzącego do mieszkania Nicolasa, w szarym swetrze w jasno-szare romby oraz w fioletowej czapce (która wygląda jak wielka opaska przez odcięcie dna). Strój mało atrakcyjny, wręcz okropny. Może miał na celu wyeksponować, że Nicolas wcale nie jest takim antycznym Adonisem – jak widzieli go główni bohaterowie? Marie w koralowej obcisłej sukience bez rękawów, w rozpuszczonych włosach to już nie przedstawicielka fanek Audrey Hepburn, ale zupełnie inna dziewczyna. Francis ubrany jest w pomidorową (nie jestem pewna, ale widzę zdecydowanie ciepły odcień czerwieni) marynarką i koszulkę w paski.

Źródło zdjęć: http://ns382507.ovh.net/np4/201105/30/93789326/les-amours-imaginaires.jpg, http://i834.photobucket.com/albums/zz262/ed_mcn/amours%20imaginaires/Picture45.png , http://filmgrab.files.wordpress.com/2013/06/646.jpg

Polecam też wywiad z Małgorzatą Szczęśniak w Wysokich Obcasach:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,14337529,Malgorzata_Szczesniak__Zwiazki_zawodowe_i_malzenskie.html
i audycję z Januszem Głowackim: http://www.wykop.pl/ramka/719357/fenomenalny-wywiad-z-januszem-glowackim-w-jedynce/
Nie wiem tylko czemu wciąż przerywa się drugiej osobie w połowie zdania. Nie poprawia jakości rozmowy, a słuchający mają wrażenie ,,stop, daj dokończyć wypowiedź".

niedziela, 14 lipca 2013

O tym jak trudno uratować syna narkomana w filmie ,,Musisz żyć" Konrada Szołajskiego


,,Musisz żyć"


Nie wiem jak to jest żyć z kimś, kto bierze narkotyki. Ale tak wyszło, że ostatnio spędzam czas z książką ,,Proszę bardzo” Andy Rottenberg. Lektura o losach rodziny autorki oraz jej relacją z synem narkomanem. Tematy znane i przecież tyle razy natrafia się na książkę opisującą ,,losy rodu lub rodziny X”. W tym przypadku tę historię się przeżywa. Czytanie momentami bywa dotkliwe, lecz przez całą lekturę jest czynne dla umysłu czytelnika. W skrócie: poruszające i pouczające. Teraz trafiłam na kolejną rzecz opisującą uzależnienie – film w reżyserii Konrada Szołajskiego pt. ,,Musisz żyć”. Nie ma tu jakichś sensacji ani histerii, żeby widza bardziej poruszyć. Wszystko zostało tak realnie pokazane, że pasuje tu powiedzenie ,,wbija w fotel” .
 Historia chłopaka (Wojciech Klata) z – jak to się często mówi – dobrej rodziny, który zostaje narkomanem. Ekipa telewizja ma zamiar przedstawić wizję zadowolonej z życia rodziny bankowca Adama Hańczaka (Piotr Fronczewski). Okazuje się, że nie jest to takie proste. Żona Magda ma nerwicę, z córką niezbyt się dogaduje podobnie jak z ciotką Bronką (Sława Kwaśniewska). Pewnego dnia w wyniku awantury syn Jacek wybiega z domu i nie wraca.

Rodzice stopniowo idą śladami w poszukiwaniu dziecka. Matka (Marzena Trybała) wydaje się mniej przejmować całą sytuacją i nie dostrzega powagi problemu. Przecież syn wróci i będzie jak dawniej. Siostra (Dominika Ostałowska) też właściwie nie wie co zrobić. Ostatecznie to Adam staje się najbardziej zaangażowany w odnalezienie i następnie odratowanie dziecka. Najpierw zapoznaje dziewczynę Jacka a później środowisko w jakim się obracał. Odwiedza ośrodek terapeutyczny z żoną i poznaje innych rodziców uzależnionych dzieci. Bada dworzec centralny i dowiaduje się rzeczy tak bardzo odległych czym jest np. kompot, czyli krajowe narkotyki. Ma do czynienia z młodymi ludźmi, dla których nie liczy się już nic więcej poza zdobyciem towaru. Stwierdzić, że nie jest to dla niego łatwe to zbyt łagodne określenie. Mimo podchodzenia ze spokojem do kłótni w rodzinie, tutaj nie da się zachować zimnej krwi. Dziewczyna syna sprawia wrażenie osoby kontrolującej uzależnienie. Jakże szybko można zauważyć jej brak silnej woli oraz zagubienie. Próbuje ona pomóc ojcu. Po części dlatego, że jest jej go żal a do tego prawdopodobnie sama chce uwolnić się od aktualnej rzeczywistości z narkotykami.  



W końcu syn wraca. Nie będzie to szczęśliwy koniec. Następuje szereg wypadków – po części starania ojca się udają by po chwili zostać w jednym momencie zniszczone przez syna. Kradzież samochodu ojca, zapisanie syna na odwyk, ucieczka, żal o ,,przymus bycia najlepszym”. Zakończenie jest gwałtowne i zaskakujące. Tytuł filmu – jednocześnie prosty i mocny w znaczeniu - bardziej odnosi się do ojca niż do syna. Cała historia mógłby być po prostu fabułą o chłopaku z problemami z powodu narkotyków. Jednak reżyser postarał się zrobić z tego coś więcej i udało mu się to. Nie ma tu jakichś sensacji ani histerii, żeby widza bardziej poruszyć. Wszystko zostało realnie pokazane i właśnie ta oszczędność dała efekt ,,wbicia w fotel”. ,,Musisz żyć” zostawia w głowie parę myśli.
PS. Stanisława Celińska pojawiła się na ekranie przez parę minut a jej epizod zostaje w pamięci. 


Źródło zdjęć: http://www.cyfraplus.pl/misc/base/galeria/musisz_zyc_001.jpg , http://www.azsoftz.net/img/upload/files/2010-05/d786eff9.jpg 

niedziela, 16 czerwca 2013

,,Przystupa" Grażyny Plebanek - historia dziewczyny, co zmian się nie boi


Ze strony www.lubimyczytac.pl można wyczytać notkę informacyjną: ,,Powieść łotrzykowska o młodziutkiej Polce, która w poszukiwaniu pracy wyrusza w świat. Los rzuca ją najpierw do Warszawy, potem do Sztokholmu, gdzie wplątana w bójkę portową, podejrzana o zabójstwo i ścigana listem gończym przez niedoszłą kochankę obserwuje życie ludzi, u których zatrudnia się jako sprzątaczka. Milcząca obecność tytułowej bohaterki uruchamia lawinę wydarzeń, wydobywa na jaw mroczne tajemnice, uwalnia skrajne emocje, które w końcu doprowadzają do zbrodni.”

                Najpierw sprawdziłam czym w ogóle jest hasło ,,powieść łotrzykowska” i jak się ma do treści książki (w moich oczach). Z encyklopedii PWN: powieść łotrzykowska (powieść pikarejska, powieść szelmowska), romans awanturniczy przedstawiający losy przebiegłego i pomysłowego włóczęgi-oszusta, ukazujący zarazem satyr. obraz epoki; wyrosła z plebejskich opowieści o Sowizdrzale. Czy jest to zgodne z tym, co było zawarte? Po części tak.

 Przystupa to dziewczyna, która zostawia wieś w której się urodziła i wychowała. Wybiera miasto, chociaż prędzej są to ,,domy” w mieście, bo dopiero z czasem spróbuje poznawać okolice swojego pobytu. W wyniku różnych zdarzeń zostaje sprzątaczką – a państwo u których sprząta zmieniają się co pewien okres. Parę razy styka z mężczyznami, ale romansem bym tego nie nazwała. W jej przypadku ,,styczność” pochodzi głównie od strony tej drugiej osoby, bo ona to jedna z najbardziej biernych bohaterek pod względem kontaktu z drugim człowiekiem. Zupełnie inaczej zachowuje się kiedy trzeba podjąć drastyczną decyzję – zostawić rodzinę u której się przebywała, dzieci którymi się opiekowała, kraj w którym się urodziła.


Pojawiają się różni bohaterowie: Gwiazda – piosenkarka pop, która w czasach młodości święciła triumfy, aktualnie nie ma za bardzo co zaoferować odbiorcom. Dlatego jej mąż – Pan- wymyślił, że zainwestują w jej wizerunek, aby była wciąż popularna. Jednocześnie marzy mu się też wydanie nowej płyty Gwiazdy, oczywiście on – twórca tekstów, jej menadżer i opiekun.  Niestety, natchnienie nie przychodzi łatwo, za to bardzo łatwo jest znudzonej Gwieździe zakochać się w innym , Samotnym… Następnie jest rodzina ,,Hyrów” z Polski, mieszkająca w Szwecji. I o ile praca u Gwiazdy wiązała się z wysłuchiwaniem małżeńskich kłótni, o tyle przebywanie z Hyrami było o wiele gorsze. Zakłamanie moralne i religijne, postawa ,,moja racja jest najmojsza”, brak tolerancji i szacunku wobec siebie, despotyzm… Że też autorka miała na pewno historie opisujące taką rzeczywistość, które niejednego by oburzyły. W książce poznajemy taką rodzinę od środka z perspektywy sprzątaczki. Ucieszyłam się wręcz, kiedy wątek Hyrów w końcu został zakończony. Później poznajemy Panią Słabą, za bardzo nie wie co ze sobą zrobić, tkwi w kanale utartej rzeczywistości, ale do czasu. Kolejne bohaterki to Fin, Gun,  Bob, Krokodylek. Każde z nich ma problem i nie potrafi zrobić czegoś konkretnego. Pomijając Hyrów, którzy uważają się za całkiem ,,normalnych” i ,,porządnych” ludzi. Jest też homoseksualna lekarka, zakochana w Przystupie oraz zagubiona nastolatka Janeczka (Nayana).

Oryginalnych charakterów w książce nie brakuje, ale mam po przeczytaniu odrobinę zarzutu co do osobowości samej Przystupy. Jest ona szczera, odważna (jak już wspominałam, ta odwaga występuje w sytuacjach awaryjnych), bezpośrednia, z uwagą umie obserwować i słuchać ludzi. Mimo to nie mogłam jej polubić, bo była kompletnie bierna i nie potrafiła bronić siebie. Cicha myszka – może nawet cicha pchła (mysz potrafi jeszcze np. dziabnąć w palec w ramach obrony, a Przystupa ani razu nie potrafiła wyjaśnić co jej nie podoba). Nawet jeśli darła się jak opętana albo wykrzyczała jakieś słowa, np. podczas eleganckiego przyjęcia . Swoją drogą podczas niego wynikło ciekawe zestawienie Niemców, Polaków, Szwedów, Brytyjczyków, Amerykanów:  ,,- Ameryka wyrosła na krzywdzie Indian! – zaterkotał niemiecki akcent. – Szwedzi chachają i mają wszy! – Europa! Co za poziom higieny!  - Ja, ja! – zawtórował Niemiec.  – Brudni jak Polacy! – Yes, yes, byłem w Polsce w latach osiemdziesiątych i dobrze wiem… - A co, kurwa, od Polaków chcecie?! – zajazgotał Hyrowy.  – Jak kłonice złapię, jak po łojca, śwagra pójdę, jak wam łomot spuścim, kota popędzim Niemcom jednym, Amerykanom, Żydom!”.  Jej asertywne działania były skuteczne, ale mało zrozumiałe dla innych. Nie jest łatwo wykreować główną bohaterkę, którą by polubił każdy czytelnik. Z drugiej strony nie da się zapomnieć Przystupy – może taki zabieg literacki ma większą wartość?


Poza tym książkę czyta się tak, jak przez życie idzie Przystupa. Raczej etapami niż ,,jedna noc i po książce jak w kryminałach Cobena”. Autorka umie wyciągnąć z rzeczywistości dobry pomysł na książkę i przedstawić ją jak coś z pogranicza świata realnego i fantastycznego (z elementami epoki romantyzmu?). Istotną częścią ,,na plus” jest również nawiązanie do słów Mickiewicza z ballady ,,Lilije” : ,,Zbrodnia to niesłychana, Pani zabija pana”. Niby to tylko pierwszy wers w utworze, który maglowano w czasach szkolnych. Odtąd będę go kojarzyć z ,,Przystupą” jako słowa tajemnicze i dziwne. Dziewczyna sama przyznaje, że z chęcią zostałaby… księdzem. To taka trochę czarownica,  może bardziej szlachetna  wiedźma. Polecam ,,Przystupę”, chociaż nie daję głowy, że każdemu się spodoba. Dużo tu pokazania w krzywym zwierciadle Polaków, Szwedów, dużo też surowego opisu nieszczęśliwych kobiet. W sumie akcja zaciekawiła mnie na tyle, żeby skończyć książkę, jednak wolę ,,Nielegalne związki” – kiedyś opiszę, bo też przeczytałam.
               
Źródło zdjęć: http://solarisnet.pl/137227-43731-thickbox/przystupa.jpg , http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/08/Adam_Mickiewicz_Poezye_1822_S087.jpg

niedziela, 19 maja 2013

,,Chyba strzelę focha!" Mikołaj Milcke


Mikołaj Milcke ,,Chyba strzelę focha”


Czasem bywa tak, że czytając książkę można wejść do innego świata. Innego, czyli załóżmy fantastycznego, nierealnego. Jednak czasem ta przestrzeń jest bardzo podobna do naszej, wręcz wydaje się jak bardzo bliskie nam problemy mają bohaterowie. Tak jest w drugiej książce Mikołaja Milcke pt. ,,Chyba strzelę focha!". Na początek o tytule.Czym jest tu ,,foch"? Napiszę tyle - o dziwo foch nie wiążę się w tym wypadku z obrażeniem, ale z zaufaniem.

Główny bohater, student drugiego roku dziennikarstwa, mieszka w Warszawie w luksusowej dzielnicy ze swoim partnerem, Wiktorem. Jako przyjezdny z małego miasta czuje się już w stolicy w miarę pewnie. Na studiach idzie mu średnio, ale źle nie jest. Wszystko w miarę się układa, do momentu wizyty u matki jego partnera – Marty. Okazuje się, że chłopak z prowincji – co z tego, że zaradny, niegłupi i z zainteresowaniami – po prostu nie odpowiada kobiecie. A nie jest to zwykła mamusia, która chciałaby dla swojego syna najlepiej. To kobieta wiecznie wyglądająca jak z żurnala i wiedząca, co powiedzieć. Modliszka, która raz potrafi być miła i do rany przyłóż, a raz być żyletą. Wszystko po to, by odciągnąć Wiktora. 

To pierwszy z problemów. Dochodzą jeszcze do tego perypetie jego przyjaciółek – Marii, Matyldy i Niny. Dziewczyny, z którymi można pogadać o wszystkim, chociaż nie zawsze są to miłe rozmowy – jak to w życiu. Dodam, że większość ich kłopotów wiąże się z osobnikami płci męskiej. Pokazani są oni w sposób negatywny, ale też ironiczny. W końcu np. zapisywanie tekstów z polskich filmów i seriali nie jest niczym złym, ale ciągłe używanie ich jako formy wypowiedzi zakrawa na coś śmieszno – tragicznego. Na szczęście bohaterki nie są zwolnione z wad i bywa, że wykazują się np. ślepotą (wobec miłości), głupotą (wobec własnego zdrowia) i nieodpowiedzialnością (wobec swoich decyzji). Ostatecznie cały portret kręgu osób głównego bohatera rysuje się bardzo realistycznie i gdyby to nie była fikcja, mogłabym uwierzyć, że taka grupka ludzi istnieje naprawdę i gdzieś tam przeżywa swoje sukcesy i porażki.

Są też rzeczy odrobinę nierealistyczne. Wiktor, 31 letni Hiszpan miał być wykreowany na człowieka z temperamentem albo przynajmniej z charakterem. Tymczasem mimo swojego pochodzenia i różnicy wieku wypada blada przy głównym bohaterze. To młody student dziennikarstwa jest o wiele bardziej energiczny nie boi się podejmować wyborów. Może jednak o to chodziło – że tak naprawdę nie ważne czy jesteś starszy czy młodszy, czy masz pochodzenie z kraju o chłodnym lub ciepłym klimacie, podstawą jest to co ty robisz? Wyszła taka trochę puenta, a tu jeszcze część o wadach. Na co jeszcze mogę ponarzekać? Przykładowo związek Wiktora i głównego bohatera to mieszanka sielanki i wielkich dramatów, typu ,,twoja matka przychodzi do mnie z pretensjami, ale nie będę tego mówił, bo i po co” albo ,,facet, którego poznałem w klubie, pracuje też w radiu, do którego chce iść na staż, co robić?!”.

Nie wiem czy zamiatanie problemów – nawet tych małych – kiedykolwiek przynosi pozytywne efekty. Zresztą można zobaczyć to w książce, gdzie dobrze zostaje pokazane określenie ,,oliwa na wierzch wypływa”. Nie brak lukru. Ot, chociażby dzieciństwo i problem z alkoholem w rodzinie, złe relacje z ojcem i chęć zrozumienia swojej orientacji seksualnej – nawet próba leczenia jej. To teoretycznie ciężkie tematy. Czyta się je jednak bardzo płynnie i nie czuje się przytłoczenia. Co będę gadać, ,,zjadłam” tę książkę w trzy dni, a że cały jeden dzień byłam poza domem (Noc Muzeum) to praktycznie dwa dni. I nie był to posiłek książkowy jakości ,,czytam szybko, zapominam jeszcze szybciej”. Teraz tylko przydałoby się przeczytać pierwszą część. Spróbuję przełamać niechęć wobec tytułu ,,Gej w wielkim mieście”, bo ,,Chyba strzelę focha!” to dobra lektura. 


Źrodło zdjęcia: ksiegarniacyfrowa.com.pl 

niedziela, 12 maja 2013

,,Co ja tu robię" o Tadeuszu Konwickim. Umiejętność rozmowy.


,,Co ja tu robię?” Tadeusz Konwicki


         Nie zawsze człowiek umie dogadać się z tym drugim człowiekiem. Najważniejsze jednak, żeby znaleźć jako taki klucz do drugiej osoby. Wiedzieć kiedy można o coś zapytać i w jaki sposób, a kiedy lepiej wstrzymać się od pytań. I tak jest w filmie o Tadeuszu Konwickim ,,Co ja tu robię?”. Poza wstawkami z jego filmów, autor został w nim przepytany przez parę osób, które albo związane są z analizą jego twórczości – Janusz Anderman, Stanisław Bereś, Tadeusz Lubelski,  albo są z nim w jakimś bliższym (lub dalszym, ale wystarczająco zaufanym) kontakcie - Andrzej Łapicki, Adam Michnik, jego córka Maria Konwicka. Ważne jest to jak bardzo widać różnice między rozmową z tymi, którzy znają twórczość Konwickiego a tymi, którzy poznali go bezpośrednio.

Najpierw Janusz Anderman dopytuje głównego bohatera o sprawy pochodzenia, o Wilno,  główne motywy w filmach – ucieczka, niepokój, o znalezienie się w zupełnie innym otoczeniu. Jest to rozmowa prywatna, ale nie poruszająca pewnych granic. Chociaż pytania niełatwe, Konwicki spokojnie na nie odpowiada. Następnie rozmawia z Andrzejem Łapickim o przeszłości i tu widać po prostu porozumienie między nimi – czy to jest przyjaźń, niech widz sam oceni. Nietrafionym punktem wydaje się zderzenie Konwickiego ze Stanisławem Beresiem i Tadeuszem Lubelskim. Oni – jak sami mówią – twórczość Konwickiego analizowali niejeden raz. Zabrakło jednak odrobiny taktu i tej umiejętności wyczucia. Na pytania o zabijanie, plotki, partyzantkę czy czego dotyczyły jego rozmowy z Gustawem Holoubkiem – czy może o ich dziełach, czy o znajomych, czy o otaczającym życiu – Konwicki odpowiada spokojnie, ale w oczach widać dezaprobatę dla rozmówców. Dla niego nie gadanie o tym kto – z - kim-  i – dlaczego, bo to nie odpowiada jego naturze i sposobie wileńskiego wychowania.

Pojawia się też Adam Michnik, który porusza – ale bez napastliwości - sprawy polityki, wolności, socjalizmu, błędów. Tu Konwicki mówi: ,,Błędy wysubtelniają człowieka”, co jest moim zdaniem bardzo trafne. Ostatnia rozmówczyni to Maria Konwicka, wspominająca dzieciństwo oraz porównująca się z ojcem.
Film to mało akcji, dużo rozmów, mało bohaterów, dużo niegłupich odpowiedzi. Chociaż autor broni się przed używaniem patosu w życiu, to w tym wypadku – nawet jeśli brzmi to trochę patetycznie, trudno - lepiej po prostu obejrzeć film niż pisać o nim zbyt wiele.

Źródło zdjęcia: http://www.culture.pl/image/image_gallery?img_id=3392232&t=1320087681677

czwartek, 25 kwietnia 2013

Polska moda - ciężki orzech do zgryzienia i masło do wyklarowania?



W programie ,,Hala odlotów” tematem była moda. Goście: Gosia Baczyńska, Maldodor, Karolina Sulej, Krzysztof Stróżyna, Zbigniew Libera, Monika Jaruzelska Joanna Klimas. Zastawiano się nad tym, co dziś charakteryzuje modę w Polsce i czy ona sama ma jakąkolwiek wartość – a jeśli ma, to jaką. Wniosek: za czasów sarmackich moda jakaś była, ale dziś specjalnie nie jest rozwinięta. Tak,  pewien rozwój jest, ale tempo raczej żółwie i mało szanowane wśród innych. Sztuka, literatura, muzyka, teatr – tutaj uznania w kulturze pod dostatkiem, a moda - chyłkiem myszkiem,  po kryjomu - przemyka jako coś niewiele znaczącego. Mimo Tygodnia Mody (niby nazwano go Fashion Week, ale średnio mnie się to podoba) w Łodzi, mimo tego, że przecież to dziedzina w której łączy się i psychologia  - jak nas widzą inni, dobieranie ubioru na podstawie nastroju, czy też korzystanie ze stylów innych osób i próba przetworzenia go na sobie, i antropologia – to jak w społeczeństwie zmienia się ubiór, to, że u nas wciąż aktualnie minimalizm nie zagościł, ale też odchodzi trochę epatowanie metkami. Za to sieciówki mają już stałe miejsce w tym kurniku ze stylem. A jaki ten styl? Wyłącznie szary czy już kolorowy? Jak wynikło z dyskusji, już niekoniecznie taki bury, ale feeria barw jako określenie kolorystyki ubioru Polaków nie została przez wszystkich potwierdzona.

                W Polsce moda jest ciągle na etapie raczkowania, bo nawet jeśli są suknie – ba, nawet suknie wieczorowe szyte tak, że mucha nie siada – to kontrastem do nich są t-shirty. Moda nie tyle co użytkowa, ale ,,szybka” (nie wiem czy to określenie pasuje, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy, bo ,,moda na raz – dwa” jest chyba jeszcze bardziej niejasne). Według Joanny Klimas nie ma porządnego Prêt – à - porter w Polsce . A nawet jeśli ktoś może jakoś bardziej wejść w krąg odbiorców – jak np. Krzysztof Stróżyna po sławnej szkole Central Saint Martins – to problemem okazują się być pieniądze. Nicolas Kirkwood może dostać od państwa fundusze na rozwój, w Polsce jest to zdecydowanie coś surrealistycznego. Można sobie radzić, np. przez połączenie wirującej pralki i użycia ,,Tanga” Zbigniewa Rybczyńskiego jak było u Gosi Baczyńskiej. Krytykowano relację celebryci – projektanci, która chyba swoim sztucznym światłem  trochę odstrasza klientów. Nie mam nic do sztucznego światła, ale wiadomo o co chodzi - gwiazdy świecą swoim własnym blaskiem i nie potrzebują tłumu reflektorów, chociażby na pokazach mody.

Trochę smutno rysuje się ta polska moda, ale usłyszałam też poglądy, że ,, to się jeszcze wyklaruje”. Nasunęło mi się od razu skojarzenie z klarowanym masłem: masło klarowane – tłuszcz zwierzęcy wytwarzany przez gotowanie masła na małym ogniu i usuwanie (klarowanie) pojawiających się na jego powierzchni szumowin oraz osadów na dnie.
(źródło: Wikipedia)

 Pożyjemy, zobaczymy jakie masło się wyklaruje z tej polskiej mody – czy będzie to  dobre jakościowo bez ulepszaczy, czy też kiepski masmix z szumowinami.

źródło zdjęcia: http://www.wrotapodlasia.pl/NR/rdonlyres/A375419D-08B0-4EB3-B32B-4B2A4A3F1473/29588/maslo.jpg

piątek, 12 kwietnia 2013

A to takie kwiatki.

 





 


Główna bohaterka filmu ,,Diabeł ubiera się u Prady" pomysł kwiatów na wiosnę komentuje ironicznie. Jak ma się to do rzeczywistości? W sumie kwiaty od jakichś 3 - 4 lat powracają dość regularnie na tę porę roku. Chyba ludziom brakuje trochę kolorów, zwłaszcza jak zima nie trwa trzy miesiące, ale siedem. Kwiaty spotykam częściej na kurtkach, tenisówkach, torebkach niż na sukienkach. Minęły czasy, gdzie kobiety tak jak bohaterka filmu Janusza Morgensterna ,,Do widzenia, do jutra" nosiły wyłącznie kwieciste spódnice i sukienki? Nie mogę nie przedstawić piosenki pt. ,,Czerwone róże" właśnie z w.w filmu:



Ten wzór może różnie się prezentować: małe, drobne pastelowe (najczęściej) kwiatki typu łączka, duże, bardzo kolorowe kwiaty kompletnie zarządzające powierzchnią. Mogą być też średniej wielkości róże, stokrotki, tulipany...Jakby to ująć krótko: kwiatów w modzie do wyboru, do koloru. Temat wymagający dokładniejszej analizy i spojrzenia w kolekcje z przeszłości, co kiedyś mam nadzieję, że opiszę. Póki co sesja Karen Elson z Harper's Bazaar odnosząca się do tematu.




Źródło zdjęć: thefashionspot, http://24.media.tumblr.com/tumblr_m6hfd4DB9B1qi8gqpo1_500.gif