Mikołaj Milcke
,,Chyba strzelę focha”
Czasem bywa tak, że czytając
książkę można wejść do innego świata. Innego, czyli załóżmy fantastycznego,
nierealnego. Jednak czasem ta przestrzeń jest bardzo podobna do naszej, wręcz
wydaje się jak bardzo bliskie nam problemy mają bohaterowie. Tak jest w drugiej
książce Mikołaja Milcke pt. ,,Chyba strzelę focha!". Na początek o tytule.Czym jest tu ,,foch"? Napiszę tyle - o dziwo foch nie wiążę się w tym wypadku z obrażeniem, ale z zaufaniem.
Główny bohater, student
drugiego roku dziennikarstwa, mieszka w Warszawie w luksusowej dzielnicy ze
swoim partnerem, Wiktorem. Jako przyjezdny z małego miasta czuje się już w
stolicy w miarę pewnie. Na studiach idzie mu średnio, ale źle nie jest. Wszystko
w miarę się układa, do momentu wizyty u matki jego partnera – Marty. Okazuje się,
że chłopak z prowincji – co z tego, że zaradny, niegłupi i z zainteresowaniami –
po prostu nie odpowiada kobiecie. A nie jest to zwykła mamusia, która chciałaby
dla swojego syna najlepiej. To kobieta wiecznie wyglądająca jak z żurnala i
wiedząca, co powiedzieć. Modliszka, która raz potrafi być miła i do rany
przyłóż, a raz być żyletą. Wszystko po to, by odciągnąć Wiktora.
To pierwszy z problemów. Dochodzą
jeszcze do tego perypetie jego przyjaciółek – Marii, Matyldy i Niny. Dziewczyny,
z którymi można pogadać o wszystkim, chociaż nie zawsze są to miłe rozmowy –
jak to w życiu. Dodam, że większość ich kłopotów wiąże się z osobnikami płci
męskiej. Pokazani są oni w sposób negatywny, ale też ironiczny. W końcu np.
zapisywanie tekstów z polskich filmów i seriali nie jest niczym złym, ale ciągłe
używanie ich jako formy wypowiedzi zakrawa na coś śmieszno – tragicznego. Na
szczęście bohaterki nie są zwolnione z wad i bywa, że wykazują się np. ślepotą
(wobec miłości), głupotą (wobec własnego zdrowia) i nieodpowiedzialnością
(wobec swoich decyzji). Ostatecznie cały portret kręgu osób głównego bohatera
rysuje się bardzo realistycznie i gdyby to nie była fikcja, mogłabym uwierzyć,
że taka grupka ludzi istnieje naprawdę i gdzieś tam przeżywa swoje sukcesy i
porażki.
Są też rzeczy odrobinę nierealistyczne.
Wiktor, 31 letni Hiszpan miał być wykreowany na człowieka z temperamentem albo
przynajmniej z charakterem. Tymczasem mimo swojego pochodzenia i różnicy wieku
wypada blada przy głównym bohaterze. To młody student dziennikarstwa jest o
wiele bardziej energiczny nie boi się podejmować wyborów. Może jednak o to
chodziło – że tak naprawdę nie ważne czy jesteś starszy czy młodszy, czy masz
pochodzenie z kraju o chłodnym lub ciepłym klimacie, podstawą jest to co ty
robisz? Wyszła taka trochę puenta, a tu jeszcze część o wadach. Na co jeszcze
mogę ponarzekać? Przykładowo związek Wiktora i głównego bohatera to mieszanka
sielanki i wielkich dramatów, typu ,,twoja matka przychodzi do mnie z
pretensjami, ale nie będę tego mówił, bo i po co” albo ,,facet, którego poznałem
w klubie, pracuje też w radiu, do którego chce iść na staż, co robić?!”.
Nie wiem czy zamiatanie problemów
– nawet tych małych – kiedykolwiek przynosi pozytywne efekty. Zresztą można
zobaczyć to w książce, gdzie dobrze zostaje pokazane określenie ,,oliwa na
wierzch wypływa”. Nie brak lukru. Ot, chociażby dzieciństwo i problem z
alkoholem w rodzinie, złe relacje z ojcem i chęć zrozumienia swojej orientacji
seksualnej – nawet próba leczenia jej. To teoretycznie ciężkie tematy. Czyta
się je jednak bardzo płynnie i nie czuje się przytłoczenia. Co będę gadać,
,,zjadłam” tę książkę w trzy dni, a że cały jeden dzień byłam poza domem (Noc
Muzeum) to praktycznie dwa dni. I nie był to posiłek książkowy jakości ,,czytam
szybko, zapominam jeszcze szybciej”. Teraz tylko przydałoby się przeczytać
pierwszą część. Spróbuję przełamać niechęć wobec tytułu ,,Gej w wielkim mieście”,
bo ,,Chyba strzelę focha!” to dobra lektura.
Źrodło zdjęcia: ksiegarniacyfrowa.com.pl